Silni ludzie tworzą dobre czasy, które tworzą słabych ludzi? Czy jesteśmy skazani na "4 pory" cyklu cywilizacji?

Myszom w dupach się poprzewracało

Tak, od dobrobytu. Nawiązuję tutaj do słynnego eksperymentu Calhouna zwanego też "mysim rajem", "mysią utopią". Polegał on na stworzeniu idealnych warunków życiowych dla pewnej populacji myszy i obserwowaniu, jak będzie ona sobie radzić w sytuacji dobrobytu. Pożywienie i woda były bardzo łatwo dostępne i nie wymagały od myszy wysiłku, nie musiały zmagać się z drapieżnikami, posiadały też opiekę medyczną osób które ten eksperyment prowadziły. Na początku populacja składała się jedynie z ośmiu myszy, w szczytowym momencie jednak "mieszkańców" tego raju było ponad 2 tysiące. Nic dziwnego, skoro było im dobrze, mogły jeść i się rozmnażać, bez żadnych trosk.

Efekty eksperymentu nie były jednak dla myszy dobre - koniec końców przyrost naturalny stał się ujemny, samce nie potrafiły bronić swojego terytorium, stały się pasywne, samice za to agresywne. Pojawiały się zachowania homoseksualne. Populacja zaczęła wymierać, poczynając od 560 dnia eksperymentu. Podejrzewam, że jeśli ktoś z Was o tym eksperymencie słyszał, to prawdopodobnie w kontekście porównywania go do obecnej sytuacji naszej zachodniej cywilizacji. Różnego rodzaju grupy straszą nas, twierdząc iż myszy te są lustrzanym odbiciem naszej sytuacji. Są to jednak bardzo pochopne wnioski, choć trzeba przyznać, że na pewno kusząco i łatwo jest je wyciągnąć jeśli mamy zacięcie katastrofisty, do tego o światopoglądzie w którym nie ma miejsca np. na homoseksualistów (którzy w społeczeństwie znajdują się nie od dziś). W końcu analogie z tymi "złymi czasami" w których żyjemy nasuwają się same - myszy na socjalu, rozwijające się środowiska homoseksualne, brak zagrożenia ("przydałaby się wojna" - zna ktoś z Was ludzi o takich poglądach?).

Jednak nie do końca jest tak, jak katastrofistom się wydaje. Po pierwsze i najważniejsze, ludzie to nie są myszy. Oczywisty fakt, jednak mam wrażenie, że kompletnie ignorowany przez apologetów teorii o upadku zachodniej cywilizacji. Wielokrotnie możemy napotkać newsa o tym jak to naukowcy przetestowali najnowszy lek lub teorię o jakiejś chorobie na myszach, często newsy te są "rewolucyjne", jednak mijają lata i nadal leku na raka nie ma. Między innymi dlatego, że w uproszczeniu badania na myszach, mimo iż są dużym krokiem to nie dają pewności, że dany lek lub teoria sprawdzi się również u ludzi. Myszy to nie ludzie i tak jest nie tylko w medycynie, ale również w eksperymentach takich jak ten przeprowadzony przez Calhouna na przełomie lat 50 i 60. Mówiąc prosto i konkretnie, ludzie mają większe ambicje życiowe niż myszy, jesteśmy inteligentnym gatunkiem który jest zdolny do tworzenia własnej sztuki, ciągłego rozwoju i nieograniczonego zdaje się apetytu na wiedzę i poznawanie świata.

Już to powinno być wystarczającym argumentem, można jednak nadmienić iż mysia utopia wcale nie była taką utopią. Myszy posiadały ograniczoną przestrzeń, zarówno tą fizyczną jak i przestrzeń "genetyczną". Mówiąc inaczej, wiele problemów z późniejszymi pokoleniami myszy można przypisać chowowi wsobnemu. Jeśli więc jakieś wnioski z tego eksperymentu mamy wyciągnąć, to raczej nie te iż czasy dobrobytu nie służą ludzkości.^ Graffiti które zobaczyłem kiedyś na murze "Calhoun miał rację, wszyscy jesteśmy głupimi myszami" nie ma więc racji, a autorowi tego napisu zaleciłbym trochę więcej wiary w ludzkość, która choć idealna nie jest i może na wiele sposobów dąży do katastrof, to akurat nie w taki sposób jak 8 myszy zamknięte z jedzeniem i wodą na wybiegu. Gdybym był bardziej złośliwy, to środowiska straszące tymi myszami Calhouna nazwałbym pseudointelektualnymi, i szczerze mówiąc wolę już babcie które lamentują, że "kiedyś to było inaczej, teraz to świat się kończy, bo młodzieży od dobrobytu w dupach się poprzewracało", przynajmniej one nie udają iż ich lament ma naukowe podstawy.

Historia kołem się toczy

Są jednak teorie i ludzie, którzy poważniej podchodzą do problematyki upadku cywilizacji i poważniejszymi argumentami popierają swoje tezy o tym, iż jest z nami źle. Jedną z takich osób był Sir John Bagot Glubb. Ciekawa to postać, podczas pierwszej wojny światowej służył w armii brytyjskiej, w jednostce we Francji, następnie na Bliskim Wschodzie gdzie we współpracy z emirem Abdullahem I utworzył pierwszą jednostkę Beduinów. W roku 1939 urodził mu się w Jerozolimie syn, w 1944 adoptował wraz z żoną palestyńską beduińską dziewczynkę a trzy lata później jordańskiego beduińskiego chłopca. W 1939 został również dowódcą Legionu Arabskiego, który według Wikipedii zdołał w ciągu kilku lat przekształcić w najlepszą arabską jednostkę wojskową na świecie.^

Gdy Glubb został odwołany jako dowódca przez króla Husajna (którego przyjacielem pozostał mimo to) i zakończył swoją karierę wojskową, pisał książki i artykuły na temat swoich doświadczeń na Bliskim Wschodzie i historii Arabów. Jedną z takich książek jest "The Fate of Empires and Search for Survival". W książce tej w wyważony i ostrożny sposób stara się porównywać historię różnych historycznych imperiów i znaleźć elementy wspólne które świadczyłyby o zbliżającym się ich upadku, a nawet zidentyfikować wspólne etapy rozwoju imperium które rzekomo miałyby się przejawiać zarówno w USA jak i imperium rzymskim.

Kolejne etapy które według Glubba przechodzą supermocarstwa, to:

  1. Ofensywa. Kiedy jakiś naród się rozwija i dopiero staje się imperium, jest ofensywny, szuka terenów które może zdobyć. Podbija istniejące imperia, eksploruje nowy ląd. W przeciwieństwie do istniejących imperiów nie jest nastawiony defensywnie. Glubb używa tutaj metafory okopów - rzymianie mieli rzekomo w okopach przerwy, przez które mogli wyjść by przeprowadzić kontratak. Gdy Rzym się starzał i był już w etapie defensywnym, to okopy stały się wysokimi murami które służyły jedynie do obrony, nie miały przerw przez które przeprowadzano kontrataki, tylko wąskie bramy. Na etapie ofensywy taka grupa ludzi jest biedna ale zdeterminowana, pomysłowa, odważna.

  2. Etap pionierów - etap następujący po zdobyciu terenu. Wyobraźmy sobie USA które "podbiło kontynent dzikusów" a teraz szybko się rozwija. Być może na tym etapie istnieje nawet pogarda do innych narodów które zostały w tyle i które pionierzy wyprzedzili swoimi podbojami, mimo, że nie tak dawno sami należeli do grona tych biednych.

  3. Handel - gdy sytuacja jest ustabilizowana, można rozwijać biznes, handel, kupiectwo. Jak zwał tak zwał. Tutaj ludzie się bogacą, pojawiają się pierwsze sygnały dobrobytu, czyli następnego etapu:

  4. Dobrobyt. Nadmiar bogactwa stopniowo degraduje naród, zanika honor i pożądanie przygody u mężczyzn, którzy wcześniej mogli ich poszukiwać poprzez walczenie lub odkrywanie (etap pionierów). Młodzi nie marzą już o honorze, służeniu narodowi, sławie ale o rzeczach pragmatycznych - pieniądzach. Edukacja przygotowuje ludzi do rynku pracy, a nie wpaja wartości patriotycznych i honorowych. Zanika religia gdyż zamiast chęci do samopoświęcenia mamy samolubność. Stajemy się nastawieni defensywnie a przodków którzy byli agresywni i podbijali tereny, nazywamy prymitywnymi.

  5. Intelekt - rzekomo w najlepszych czasach dla imperiów nie kładzie się dużego nacisku na naukę i rozwój. Dopiero w ostatnim etapie pojawia się wiele uniwersytetów i docenienie intelektu oraz edukacji, zamiast wartości typu "Bóg, Honor, Ojczyzna".

Etapy te według Glubba następują po sobie, jednak często się nachodzą. Zwykle pojawiają się w takiej samej kolejności i są jak moda panująca w społeczeństwie. Wczoraj była moda na bycie "wojakiem", dziś na bycie przedsiębiorcą i kimś wyedukowanym, kto odrzuca przemoc. Problem jest w tym, iż nasi wrogowie nie odrzucają przemocy i nadal mogą nas zaatakować, a my uważamy się za kogoś kto jest moralnie ponad przemocą, przez co łatwo możemy paść łupem grupy ludzi którzy przemocy się nie boją, napadną nas, stworzą nowe imperium które znów przejdzie przez wszystkie te etapy. Intelektualizm jest krytykowany jako coś co nie uchroni nas od upadku, gdyż nie daje żadnej akcji, jest bierne. Debaty w telewizji, politycy, naukowcy, rozmowy, akcje społeczne - to tylko pozorna aktywność, tak naprawdę jesteśmy bierni w porównaniu do narodów "pionierów", którzy choć prymitywni to są gotowi podbić inny upadający naród, zamiast debatować sobie w TV o tym, czy należy dbać o środowisko tak czy inaczej, lub kłócić się miedzy sobą w ramach debat politycznych dwóch ugrupowań.

Jaki mam "problem" z tymi tezami? Argument o braku stosowania przemocy do mnie nie trafia. Jeśli nie mamy osiągać rozwoju i być wyżej moralnie niż narody których celem jest tylko podbój i agresja, to jaka pozostaje nam inna droga? Wieczny militaryzm, współczesna sparta, "szczucie" na siebie dwóch narodów nawiązując na przykład do drugiej wojny światowej ("Niemcy to źli Szwabi którym nie można ufać" etc)? Rozwój i nauka mogą jak najbardziej sprzyjać temu by naród, imperium, przetrwało. Odpowiednio zorganizowane społeczeństwo potrafi zadbać o profesjonalna armię zawodową, która eliminuje potrzebę modelowania całego społeczeństwa tak, by żyło w ciągłym mentalnym stanie wojny. Armia taka jest też ochroną przed prymitywniejszym atakującym. Dobrobyt przeciętnego obywatela poprzedza upadek imperium, dlatego tutaj również zapytał bym pana Glubba - jaka jest alternatywa? Utrzymywać się w biedzie i ciągłym stanie walki? Korelacja to nie kauzacja i sam fakt, iż w danym imperium panował dobrobyt nie oznacza jeszcze, że przyczyniał się on do postępującego upadku. Sam Glubb zauważa też, że zbyt duże terytorium sprawia problemy w zarządzaniu i dlatego też imperia zdają się upadać. Czy więc problemowi nie można było zapobiec już na etapie "pionierów"? Zamiast chciwie podbijać kolejne tereny, należałoby skupić się na rozwoju tego co się posiada i dbaniu o kulturę, sztukę. Unia Europejska jest przykładem dużej organizacji która jednak składa się z mniejszych podorganizacji (narodów), przez co jest bardziej odporna na problemy wielkich monolitycznych gigantów jednocześnie posiadając te same zalety - wolny handel na terenie dużym terenie, pomiędzy członkami tej organizacji, swobodniejszy transport, brak mocnych podziałów tworzących wieczne konflikty. O Europie również znalazło się w książce wspomnienie:

The present attempts to create a European community may be regarded as a practical endeavour to constitute a new super-power, in spite of the fragmentation resulting from the craze for independence. If it succeeds, some of the local independencies will have to be sacrificed. If it fails, the same result may be attained by military conquest, or by the partition of Europe between rival superpowers. The inescapable conclusion seems, however, to be that larger territorial units are a benefit to commerce and to public stability, whether the broader territory be achieved by voluntary association or by military action.

Poszczególne etapy które omawia autor książki tworzą deterministyczny obraz, pokazujący, że każde imperium natyka się na granicę przez którą nie może przejść i za którą upada. Rozwój, bogactwo, intelektualizm, nauka i... upadek. Prawie jak tak zwany "The Great Filter" z paradoksu Fermiego. Ja traktowałbym to jednak jako wyzwanie dla przyszłych cywilizacji, imperiów, by przez tę niewidzialna granicę przejść. Właśnie dlatego nie jesteśmy skazani na tytułowe 4 pory cyklu cywilizacyjnego, bo możemy z takiego cyklu się wybić. Rozwój nauki, mimo krytyki Glubba, jest potężniejszy niż armia, o ile towarzyszy mu odpowiednie nastawienie narodu i odpowiedni klimat socjopolityczny. Każde kolejne imperium jest bardziej zaawansowane technologicznie i któreś z nich będzie potrafiło stworzyć sytuację w której nie będzie podbite przez metaforycznych barbarzyńców, niczym Rzym, jednocześnie jednak zapewniając dobrobyt i nie utrzymując zbędnego klimatu wojny, zagrożenia i biedy pośród swoich obywateli (patrz: Rosja). Nie ma magicznych zasad które mówią, że niemożliwym jest by tak się stało, które mówią, że naród musi upaść, bo zbyt długo nie posiadał wroga który by "stymulował" dany kraj. Nie, ludzie to tak jak wspomniałem, nie myszy. Mamy niezaspokojony apetyt na rozwój i do rozwoju tego nie trzeba przemocy i tragedii.

Jest jeszcze jeden wniosek z książki - historia nauczana w szkołach pokazuje tylko wycinek, część prawdziwej historii, zwykle z podkreśleniem historii naszego własnego kraju. Powinna ona jednak być nauczaniem swego rodzaju schematów i powtarzających się w historii motywów, tak, by ludzie potrafili spojrzeć na świat z szerzej perspektywy i nie powtarzać błędów historii. Gdybyśmy znali omawiane przez Glubba upadki: militarne, moralne, to być może potrafilibyśmy zapobiec rzekomemu rozkładowi społeczeństwa jednocześnie zachowując wszystkie korzyści wynikające ze znajdowania się na etapie dobrobytu.

Jesteśmy organizmem?

To tyle, jeśli chodzi o Glubba. Oprócz myszy i "historii kołem się toczącej" jest jeszcze trzeci typ argumentu, jaki spotyka się u katastrofistów zapowiadających koniec cywilizacji, koniec czegoś. Mianowicie porównują oni ludzkość, cywilizację do organizmu który może być stary i z tego powodu umrzeć, który może za bardzo się rozrosnąć i z tego powodu zginąć przez biologiczne ograniczenia i brak pożywienia. Porównują narody do układu krążenia który ze starości nie potrafi już doprowadzać tlenu do komórek, wnioskując, że społeczeństwo jest takim starym układem krążenia i przez dobrobyt, brak wojen, zbyt dużą ludność i generalnie "ten zgniły rozwój", brak stymulacji, umrą. Wygodne i przyjemnie intelektualne wydają się takie porównania, gdyż łatwo je zaakceptować, na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie eleganckich i celnych metafor. Jednak nie zawsze to co wydaje się na pierwszy rzut oka zgrabne językowo, jest też prawdziwe i odpowiednie pod kątem intelektualnym (przypadłość tę ma chociażby wiele "ludowych mądrości"). Dlatego też tym osobom dedykuję taki ładny cytat z książki "The Lessons of History" historyka Williama Duranta:

It is tempting to explain the behavior of groups through analogy with physiology or physics, and to ascribe the deterioration of a sociery to some inherent limit in its loan and tenure of life, or some irreparable running down of internal force. Such analogies may offer provisional illumination, as when we compare the association of indiivdual with an agregation of cells, or the circulation of money from banker back to banker with the systole and distaole of the heart. But a group is no organism physically added to its constituent individuals; it has no brain or stomach of its own; it must think or feel with the brains or nerves of its members. When the group or a civilization declines, it is through no mystic limitation of a corporate life, but through the failure of its political or intellectual leaders to meet the challanges of change


źródła obrazów: mysz, koło