Gdy Google spotkało WikiLeaks

Przeczytałem "When Google Met WikiLeaks" napisane przez Juliana Assange'a, z myślą, że przecież nic nowego się nie dowiem. Przecież szczyt hałasu który zrobiło WikiLeaks i szczyt afer związanych z Google i innymi potentantami branży nowoczesnych technologii mamy za sobą. Przecież wszyscy już słyszeli o PRISM - było minęło, podsłuchiwali nas, ok, prywatność zanika, żyjmy dalej... Do tego jestem sceptycznie nastawiony do narzekania na wielkie firmy "tak po prostu, bo są wielkie". Trochę się myliłem, i książkę z 2014 roku nadal warto przeczytać po 5 latach. Po pierwsze w miejsce spodziewanego przeze mnie narzekania na to, że "Google jest takie złe bo zbiera informacje o nas dla reklamodawców", dostałem informacje wskazujące na aktywną współpracę Google z rządem USA, sugerujące pomoc (już teraz lub w przyszłości) temu rządowi w kwestiach militarno-konfliktowych i inne smaczne kąski. Rzeczy o których wcześniej nie wiedziałem, mimo tego, że trochę afer z udziałem Google obiło mi się o uszy, jak to niejednemu Kowalskiemu. Po drugie, całość jest zapakowana w niczego sobie historię na temat osobistego spotkania wysoko postawionych ludzi Google'a z Assangem, spotkania rzekomo pokojowego, które jak się potem okazuje - wcale pokojowe nie było. Prawie jak opowieść o zdradzie.

Google ubrane w moro

Jedną z ciekawszych rzeczy w książce były dla mnie materiały wskazujące na charakter współpracy Google z rządem USA. Współpracy która była dość przyjacielska. Google nie oponowało przed współpracą z NSA, maile wymieniane między prezesem zarządu Google a generałem Keithem Alexandrem brzmiały miejscami "General Keith so great to see you!"^. Jak wynika z materiałów opublikowanych w AlJazeerze w roku 2014, Google razem z innymi firmami brało udział w tajnym programie Enduring Security Framework, który z założenia zakładał wymianę informacji między przemysłem technologicznym a rządem USA, w celu walki z cyberzagrożeniami. Na tym obrazie pojawiają się jednak rysy. Przykładowo jednym z osiągnięć tego programu było rzekomo zapobiegnięcie spiskowi związanemu z wykorzystaniem luk w systemie BIOS (system odpowiedzialny za początkową fazę uruchomienia komputerów PC) przez Chiny. Spiskowi który miałby rzekomo zniszczyć gospodarkę stanów. Nie wiadomo czy wydarzenie takie miało miejsce, niektórzy specjaliści ds. cyberbezpieczeństwa kwestionowali jego autentyczność. Jednak dwa tygodnie później niemiecki Der Spiegel cytuje dokumenty pozyskane przez Snowdena, pokazujące, że rząd USA sam implementował "backdoory" w systemie BIOS pozwalające im uzyskiwać dostęp do komputerów. Robił więc coś o co oskarzał Chiny i co rzekomo udaremnił.

Google brało też udział w projekcie Defense Industrial Base, które Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego określa tak^ (po prawej moje tłumaczenie):

the worldwide industrial complex that enables research and development, as well as design, production, delivery, and maintenance of military weapons systems, subsystems, and components or parts, to meet U.S. military requirements

międzynarodowy kompleks przemysłowy który umożliwia badania, rozwój jak i projektowanie, produkcję, dostarczanie i utrzymywanie systemów broni militarnej, podsystemów i komponentów lub części spełniających wymogi wojska stanów zjednoczonych


Czy w całym zaangażowaniu w Defense Industrial Base chodzi może o to, by Google oferował wojsku swoje usługi? By żołnierze za granicą mogli rozmawiać przez Google Talk ze swoimi żonami, odbierać maile poprzez GMaila? Nie, dokumenty mówią wprost, iż nie chodzi o "zwykłe komercyjne usługi Google'a".^ Chodzi inny rodzaj współpracy. Ponadto z dokumentów wynika iż Google jest "kluczowym członkiem". A więc... Google za kulisami ubiera się w moro. Wisienką na torcie jest fakt, że zarządy takich firm jak Stratfor obawiają się konkurencji Google. Czym Stratfor się zajmuje? Jest prywatną agencją wywiadowczą, nazywana "cieniem CIA". Przyjmuje zlecenia między innymi od rządu USA i to właśnie CIA zwykle jest kojarzone jako konkurencja dla ich działalności. W przyszłości jednak konkurencją będzie Google i tym podobne firmy.

Zdrada

Wspomniana zdrada polegała na rzekomo przyjacielskim charakterze spotkania bardzo wysoko postawionych ludzi w Google i Juliana. Spotkali się z nim w celu przygotowania materiałów do książki wydanej przez Google, cała rozmowa była nagrywana dyktafonem, by móc być później przetworzona na tekst i przeanalizowana. Tylko ludzie z Google'a odwiedzając Juliana w jego areszcie domowym zapomnieli... wziąć dyktafonu. Dlatego też Assange użyczył im swojego, oferując, że prześle im potem nagranie. Dzięki temu jesteśmy w stanie zobaczyć transkrypcję rozmów przebiegających na tym spotkaniu, pytań które zadawano Julianowi, pytań o techniczne aspekty działania WikiLeaks, okazywanego rzekomego zainteresowania i wsparcia idei o które Julian walczy. Następnie natomiast Assange kontrastuje ten zapis rozmów z tym co o WikiLeaks i o nim samym napisano w książce wydanej przez ludzi którzy się z nim spotkali. Zdrada.

Sam Assange już podczas rozmów zauważył, że coś jest nie tak. Pod koniec spotkania zasugerował Google'owi, że skoro tak bardzo popierają ideę WikiLeaks, to może niech udostępnią dla WikiLeaks jakieś informacje na temat żądań ze strony rządu, które otrzymywali. Żądań udostępnienia danych. W odpowiedzi usłyszał tylko wymówki, kwaśne miny. Bo jak się okazuje, współpraca na linii Google-rząd była (jest?) dość miła, przyjemna i przyjacielska, wcale nie miała (ma?) postaci sądownych nakazów udostępnienia danych.

Bardzo podoba mi się też dbałość o jakość dziennikarstwa o którym wspomina się na końcu książki. Dziennikarstwa które powinno oparte być o źródła i przypisy, szczególnie teraz w czasach gdy określenie "fake news" zyskuje na popularności. Dzięki takiemu podejściu jesteśmy też w stanie zobaczyć jak wyglądała rozmowa ludzi z Google z Assangem, a jak została ona przedstawiona potem.

Nie jest to artykuł streszczający książkę lub mający przedstawić szeroki zakres problemu. To tylko mała recenzja książki. Tak więc zachęcam, warto przeczytać. Nawet jeśli tak jak ja przed lekturą sądzicie, że nie warto, bo książka jest sprzed 5 lat, bo przecież o PRISM i innych aferach wiele zostało już powiedziane, bo przecież tak, należy uważać na prywatność ale Google nie jest takie złe. Przeczytajcie. Zło Google'a nie polega jedynie na zbieraniu danych dla reklamodawców. Google należy traktować tak samo jak polityków lub rząd jakiegoś kraju, w tym wypadku USA, z racji na ich ścisłą współpracę. Czyli jednostkę której należy patrzeć na ręce. Brzmi tanio, brzmi jak oczywistość, ale książka według mnie daje nowe spojrzenie na temat fałszu wciskanego nam przez pojedyncze osoby jak i całe wielkie firmy. Polecam.


źródła obrazów: tytułowe (CC BY 2.0), moro, separator