Podziały, czyli brak dobrej woli


Krótko i centrystycznie, a raczej - krytykując obydwie strony i narażając się na złość obydwu stron :)

Wszyscy w większym lub mniejszym stopniu zapewne słyszeliśmy o ostatnich wydarzeniach związanych z takim słowami kluczami jak: LGBT, tęcza, kościół katolicki, Białystok, i oczywiście lewica oraz prawica. Wydarzenia te wzbudzają duże emocje u wielu ludzi, zarówno z jednej jak i drugiej strony, zarówno u tych skrajnych reprezentantów stron jak i u osób które zdawałoby się, nie są mocno powiązane ani z środowiskiem LGBT, ani ze środowiskiem konserwatywnym i/lub katolickim. Dodatkowo tematyka ta jest szeroka i zawiera w sobie wiele "podtematów", takich jak (tutaj kolejne słowa klucze): adopcja dzieci przez pary jednopłciowe, polityka dotycząca edukacji seksualnej, profanacja symboli religijnych i obrażanie uczuć, przemoc, wolność słowa, tolerancja/brak tolerancji, definicja prawna małżeństwa, religia, aż po bardziej abstrakcyjne idee podchodzące według niektórych pod teorie spiskowe, tj. wojna kulturowa i inne tego typu "spiski".

I o czym chciałem w tym wszystkim wspomnieć? Nie o adopcji, edukacji seksualnej, nie o profanacji symboli religijnych, nie o swobodzie wypowiedzi ani nie o religii, na pewno nie o przemocy wobec osób o innych poglądach (która jest mówiąc krótko zła, i mam nadzieję, że dla wszystkich to oczywiste). Przynajmniej nie o tych kwestiach samych sobie. Chciałem poruszyć trochę szerszy kontekst tego wszystkiego, mianowicie chodzi o temat... głupoty. Głupoty z obydwu stron. Pominę wszelki dyskusje na temat tego kto ma rację, czy LGBT to jakieś zagrożenie dla naszej cywilizacji, czy kościół jest zacofany, czy X czy Y, bo można by o tym godzinami, gdyż mamy tutaj wiele "podtematów" jak wspomniałem i w każdym z nich obydwie strony mają jakieś argumenty. Nie chcę więc tutaj łechtać ego ani jednej ani drugiej strony. Chcę skrytykować obydwie stron.

Strona "lewa"

Mimo oburzeń idących w ślad za każdym kolejnym aktem profanacji, lub jak kto woli wyśmiania, przerobienia symboli religijnych, niektóre osoby i środowiska nadal podejmują się kolejnych akcji, happeningów lub przeróbek symboli które mają na celu szokować lub celowo burzyć tradycyjnie rozumiane symbole. Można tutaj argumentować iż symbolika może mieć niedocenianą moc i ogromne znaczenie. Można przyjąć, że różnego rodzaju "remiksy", mówiąc delikatnie, to próby pokazania, że dla osób "tęczowych" też powinno być miejsce w kościele, lub, że nie powinni być przez tę organizację traktowani niesprawiedliwie, że Kościół nie powinien aktywnie ich potępiać (Maryja na tle tęczy), że oni też mogą świętować rocznicę Powstania Warszawskiego w której również walczyli geje i lesbijki (logo polski walczącej na tęczowej fladze). Można by, tylko trzeba by wtedy przyjąć, że osoby zakładające taki scenariusz są bardzo głupie, bo ich taktyka nie działa i odnosi odwrotny skutek, zwiększa nienawiść wobec nich drugiej strony, pogarsza więc sytuację. Oczywiście równie dobrze możemy założyć, że osoby te nie są głupie, robią to z premedytacją i wcale nie zależy im na pokojowej opcji. Nie ma to znaczenia, bo wniosek jest taki sam - osoby posiadające dobrą wolę nie wybierają najgorszej z możliwej opcji do zmiany obecnego stanu rzeczy, a antagonizowanie drugiej strony wobec siebie to jedna z gorszych opcji. Istnieje na przykład organizacja "Wiara i Tęcza" która jest w stanie połączyć symbolikę katolicką i LGBT, działać z korzyścią dla wierzących i wpisujących się w definicję osób LGBT a mimo to widać, że nie robią tego poprzez szokowanie.

I proszę nie pomylić tego akapitu z argumentem "po co się tak obnoszą, niech siedzą cicho w domu i nie ważą się nosa wystawić", o nie. Nikomu tutaj niczego nie zakazuję, nie twierdzę, że przerobienie świętego obrazu powinno być karalne albo nie nazywam "prowokacją" samego faktu wyjścia na jakiś pochód z kolorową flagą. To byłoby godne troglodyty. Uważam jednak, że niektóre czyny mają na celu siać jedynie zamieszanie. Zamieszanie które może iść w parze ze zwróceniem uwagi na problematykę, być narzędziem walki o równość, prawda. Tutaj jednak widzę samo zamieszania bez czegoś głębszego na co miałoby ono zwrócić uwagę. Jeśli ktoś ma za cel chaos i oburzenie, to brak u niego dobrej woli, nie szuka rozwiązania problemu i pojednania, ale chaosu.

Strona "prawa"

Po sytuacji w Białymstoku, która w mediach odbiła się echem głównie z powodu przemocy werbalnej i fizycznej, lokalna parafia dziękowała tym którzy "włączyli się w obronę wartości chrześcijańskich i ogólnoludzkich, chroniąc nasze miasto, zwłaszcza dzieci i młodzież przed planową demoralizacją i deprawacją". Można tłumaczyć się, że nie było tutaj mowy o tych którzy przemoc stosowali, o tych którzy wykrzykiwali groźby śmierci, nie, w parafialnym ogłoszeniu chodziło o innych ludzi. Tylko jak będąc człowiekiem dobrej woli można napisać takie ogłoszenie, po pochodzie który stał się znany właśnie z tych aktów przemocy, nie precyzując jednocześnie że nie o akty przemocy chodzi, i że są one przez kościół potępiane? Nie można w takiej sytuacji oczekiwać, że ludzie nie zrozumieją tego właśnie jako poparcia dla aktów przemocy ze strony kościoła katolickiego, który ostatnie co powinien robić to popierać akty przemocy. Chyba, że współczesny polski katolicyzm ma zamiar być rozpoznawany jako religia której coraz bliżej do agresywnego islamu, tego w którym oburzamy się na oświadczenia imamów pochwalające przemoc. Głupota czy brak dobrej woli, a może celowe działanie?

Arcybiskup Jędraszewski użył określenia "tęczowa zaraza", uważając środowiska LGBT za zrodzone z tego samego ducha co bolszewizm. Od kogoś usłyszałem, że miał prawo tak powiedzieć po wszystkich "prowokacjach" środowisk lewicowych, które profanowały obraz matki boskiej, które zapewne ku jego niezadowoleniu przeszły przez Częstochowę. Przyjmijmy, że tak jak wspomniano w pierwszej części wpisu, niektóre działania niektórych osób ze środowiska LGBT były niesmaczne, oburzające dla wierzących, karygodne nawet. Czy to usprawiedliwia użycie określenia "tęczowa zaraz"? Jaki ma w tym arcybiskup katolicki zamiar, czy oczekuje, że uczyni to coś dobrego, że znienawidzona przez niego "zaraz" zniknie, że przekona ich i zaczną szanować kościół? Czy jeśli uważa, iż katolicyzm jest atakowany przez "zarazę", czyż bardziej katolickim nie byłoby stawienie oporu, zebranie się na modlitwę, zaoferowanie wsparcia dla tych z pośród osób LGBT które religię szanują i nie czują potrzeby jej atakowania, zaoferowanie pokoju, zaproszenie do kulturalnej dyskusji, wezwanie do wzajemnego szacunku?

Dlaczego nie padły z jego ust słowa "czarna zaraza" podczas gdy media obiegały któreś z wielu doniesień o księdzu pedofilu? Dlaczego wtedy słyszymy wyjaśnienie iż "faryzeusze istnieją nawet pośród księży" a gdy negatywne czyny obserwujemy po stronie przeciwnej, wtedy wrzucamy wszystkich do jednego worka "zaraza"? Bo czasem istnieje dobra wola, czasem nie. Czasem chcemy dążyć ku dobru, czasem po prostu wykazać się podłością.

Nie ważne jakie mamy poglądy - umiejmy zauważyć kiedy jesteśmy wciągani w swoje plany przez tych, którzy nie kierują się dobrą wolą