Nie bądź dla siebie tak ostry i doceń... pęknięcia


Kiedyś uważano, że władza pochodzi od Boga. Ot, los i tyle, facet jest królem. Nie dlatego, że pracował ciężko i wypatrzył go headhunter szukający kandydata na stanowisko "król". Co ma do tego zbita i sklejona waza? O tym niżej.

Merytokracja, czyli pan własnego losu

Termin merytokracja powstał w roku 1958, choć jak potwierdza wikipedia, sama idea systemu w którym status i awans jest poparty mierzalnymi zaletami, wkładem danej osoby (merits), istniała od stuleci. Jej źródeł można by szukać już 200 lat przed naszą erą, w Chinach, za rządów dynasti Han. Po prostu do roku 1958, kiedy to socjolog Michael Young jej nie nazwał merytokracją, nie posiadała żadnego zgrabnego imienia. Cofnijmy się jednak trochę wcześniej w historii niż rok 1958. Na przykład do czasów feudalizmu. Mogliśmy wtedy być mądrzejsi od naszego pana, bardziej pracowici i uczciwi. Nic to jednak nie zmieniało dla naszego losu. Jeśli byliśmy w pozycji chłopa, to byliśmy chłopem bez szans na awans społeczny - musieliśmy się słuchać swojego pana. Pan z kolei był panem, choćby nie wiem jak głupim. Wiele lat po feudalizmie Napoleon Bonaparte rzekł^:


Moją maksymą było, "la carrière est ouverte aux talents", bez rozróżnienia na urodzenie lub szczęście.

My maxim was, "la carrière est ouverte aux talents", without distinction of birth or fortune.


To znaczy, mniej więcej, że za jego rządów awans w szeregach armii był możliwy z racji na zasługi i talenty, bez względu na urodzenie lub szczęście danej osoby. Mamy więc merytokrację. W końcu nadszedł kapitalizm i bliskie mu idee które w dużym uproszczeniu powiedziały nam, że każdy może osiągnąć szczyt, wystarczy ciężko pracować, każdy może być tym kim chce. Przecież mówi to dzieciom przedszkolanka gdy pyta kim chcemy zostać jak dorośniemy i prawdopodobnie obecnie również powie Wam to też wielu zwolenników niektórych opcji ideologiczno-politycznych. Ba! Cały obecny świat zdaje się wysoko cenić merytokrację. Krzywym okiem patrzymy na awanse społeczne, awanse w miejscu pracy, jeśli podejrzewamy iż powodem tych awansów jest wygląd zainteresowanej osoby, łapówki, więzy krwi, przysługi, a co dopiero gdy są to przysługi seksualne.... To oczywista sprawa, mało kto powie, że popiera kumoterstwo, choć czasem między tym a zwanym modnie "networkingiem" granica jest niewyraźna. Z kolei inne niż wspomniane powyżej opcje ideologiczno-polityczne w różnym stopniu i zakresie aktywnie walczą z niedocenianiem wartości ("merits") osób z powodu ich rasy, płci czy wyznania.

Cofnijmy się jednak na chwilę o krok i pomyślmy, po co o tym piszę? Bo czy to źle, że patrzymy krzywo na kumoterstwo? Czy może przedszkolanka nas okłamała, że możemy być kim chcemy, jeśli tylko będziemy wytrwale pracować? Nie wrzucajmy wszystkiego do jednego worka, merytokracja sama w sobie to piękna idea, która może stworzyć wiele pięknych rzeczy związanych z równym traktowaniem obywateli, takich które bierzemy obecnie za standard. Jeśli jednak nie weźmiemy pod uwagę realiów życia, może ona być odpowiedzialna za nieprzyjemne skutki uboczne. Bo spójrzmy co się dzieje w zbiorowej świadomości społeczeństwa, gdy feudalizm dawno za nami, a trwają idee typu "możesz być kim chcesz". W końcu nadeszła wolność, nie ma nad nami pana, wszyscy mamy równe szanse.

Ten, od którego pochodziła władza królów

Czy na pewno żadnego "pana" nad nami nie ma, czy wszyscy mają równe szanse? Ależ mamy panów, a szanse nie są i nigdy nie będą równe, musimy o tym pamiętać. Panami tymi są losowość, pech, tragedie, szczęście które zawsze jakiś wpływ na nasze losy mają. Jednak przekonanie, że idealna merytokracja jest możliwa i, że w takiej żyjemy, każe nam tego nie zauważać. Skoro istnieje idealna merytokracja, to za każdy nas sukces odpowiadamy w pełni my, nie jakiś łut szczęścia. To bardzo miłe tak sądzić, gdy odnosimy sukcesy. Co jednak, gdy odnosimy porażki? W takim razie za nie również odpowiadamy wyłącznie my, a nie pech. W przeciwieństwie do przeszłości obecnie porażka rzadziej i niechętniej jest oceniana jako zły los, pech, wypadek, dramat życia, ale częściej inni oceniają ją jako oznakę naszego lenistwa, głupoty. I nie tylko inni, my sami też bardziej srogo się oceniamy! W tym problem. Kiedyś uważano, że władca był władcą z racji na dar od Boga. Ot, los i tyle. Można było zazdrościć królowi albo swoim panom, ale nikt nie wmawiał sobie, że to nie on jest królem, tylko jakiś inny "koleżka", bo on za słabo pracował na polu u swoich rodziców, a tamten "koleżka" bardziej się starał i dlatego wypatrzył go headhunter szukający kandydata na stanowisko "król".

Myślę, że wszyscy mamy dość dobrą wyobraźnię i dość dobrze znamy realia życia. Nie muszę więc jako dowód umieszczać tutaj wywiadów z bezdomnymi mieszkańcami USA którzy są na przykład weteranami, a powinęła im się noga, którzy nie są alkoholikami, ale mimo to stracili majątek przez chorobę, partnera który od nich się odwrócił. Nie trzeba podawać przykładów geniuszów którzy są bardzo ważni dla ludzkości, a którzy większość życia spędzili w biedzie. Złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom, i starożytnym grekom przypominały o tym ich dramaty, odgrywane przez aktorów na scenie. Nam też dobrze by zrobiło, gdybyśmy o tym czasem pamiętali.

Jak wspomniałem, nie chodzi o to, by krytykować merytokrację, kapitalizm lub docenianie pracowitości. Warto po prostu pamiętać, że nigdy nie osiągniemy stu procentowej merytokracji, nigdy nie wyeliminujemy z życia pecha, tragedii i szczęścia, dlatego też dobrze jest biednym trochę częściej współczuć niż gardzić. Zastanówmy się, zanim na widok poszkodowanego przez życie człowieka powiemy "sam sobie zasłużył". Szczególnie w przypadku na którym skupia się ten post, czyli gdy tymi biednymi poszkodowanymi jesteśmy my sami i wpędzamy się w depresję lub nerwicę.

Kintsugi i wabi-sabi

Co gdy jesteśmy już poszkodowani, uważamy się za potłuczonych niczym piękna waza, która spadła ze stołu? Posklejajmy się, do sklejenia używając złota, tak jak widać to na głównej ilustracji tego wpisu. Widać na niej garnek który kiedyś się zbił i został naprawiony z wykorzystaniem techniki kintsugi. Jest to wywodząca się z Japonii technika, sztuka naprawiania ceramiki poprzez zlepianie jej zbitych kawałków zawiesiną z dodatkiem złota. Dzięki temu efekt końcowy nie jest brzydki, jest raczej nowym przedmiotem, nawet lepszym niż poprzednim, zyskującym nowe złote wdzięki.

Czym jest z kolei wabi-sabi? To też japoński wynalazek wywodzący się z zen. Zdaje się on być bardzo podobny do kintsugi. Jest jakby filozoficzną wersją kintsugi, i oznacza akceptację tego co niedoskonałe, popękane. Uważam, że idee te są bardzo potrzebne w dzisiejszym świecie i nie chodzi mi o to, że zbijamy wiele ceramiki. Wszyscy jesteśmy poobijani, a wspomniana powyżej merytokracja i popularna w otaczającym nas świecie estetyka hermetyki, perfekcjonizmu, każe tych siniaków i pęknięć się wstydzić. Estetyka przez którą może Gosia wstydzi się swojego ciała, a Jaś krzywego nosa. Estetyka również w znaczeniu trochę innym niż "estetyka wizualna", przez którą zamartwiamy się tym, że nasza ścieżka kariery nie jest prosta jak nieugotowany makaron spaghetii i być może nadal szukamy tego co chcemy robić i co przyniesie nam dostateczną ilość pieniędzy. W końcu estetyka, która może nas paraliżować i zapobiegać rozwojowi. Bo jak mamy się rozwijać, jeśli chcemy się nie poobijać i każde pękniecie traktujemy jako utratę naszej wartości? Pęknięcia traktujmy jako coś co nas tworzy i czyni z nas ludzi bardziej wartościowych, tak jak blizny przez chłopaków uznawane są za coś męskiego. W najgorszym wypadku, pęknięcia te traktujemy jako lekcje na przyszłość jakich błędów nie powinniśmy powtarzać.

Polecam obejrzeć ten miły dla oka film podsumowujący ideę wabi-sabi:

PS: moje drugie polecenie to ta galeria kintsugi.


źródła zdjęć: tytułowe, Bonaparte, Jezus, kintsugi, separator
inne źródła i inspiracje: 1, 2, 3, 4, 5